Wielkie miłosierdzie okazała nam dzisiaj bogini słońca Amaterasu, która za swoją "siedzibę" obrała sobie wulkan Fuji. Dziś bowiem zaplanowaliśmy wyjazd na Fuji. Biorąc pod uwagę wczorajszy dzień, gdy podczas jazdy Shinkansenem z Nagoi do Tokio na próżno wypatrywaliśmy wulkanu, mieliśmy dziś wątpliwości, czy ten "wypad" ma sens. Tym bardziej, że jak mówią miejscowi: "łatwiej jest wulkan nie zobaczyć jak zobaczyć". Ale oto, ranek okazał się słoneczny, rześki i co najważniejsze: bez ani jednej chmurki na niebie. A więc są szanse zobaczyć Fuji! O tym mogliśmy się jeszcze przekonać jadąc przez kolejne dzielnice Tokio, kiedy w oddali ukazał się on: Fuji-san.
Końcówka -san oznacza mniej więcej "pan". Dodaje się ją do nazwiska lub imienia, aby podkreślić jego wartość. Tak więc "Pan Fuji" ukazał się nam już gdy był odległy od nas na jakieś 80 km.
Wulkan Fuji jest najwyższą górą Japonii i wznosi się na wysokość 3776 m npm. Należy jednak zważyć, że to morze, czyli Pacyfik znajduje się zaledwie 50 km od wierzchołka góry. Wulkan jest nieczynny od ponad 300 lat. W jego otoczeniu znajduje się 5 jezior. Całość stanowi park narodowy z bogatą florą i fauną. Fuji-san od starożytności była siedzibą bóstw, od wieków inspiracją dla poetów i malarzy, a dla Japończyków po prostu jest symbolem ducha narodu. Na szczyt podążają rzesze turystów i pielgrzymów (co ciekawe: do połowy XIX w. na szczyt nie wolno było wchodzić kobietom). Szczyt jest dostępny tylko w sezonie, który trwa zaledwie 2 miesiące (lipiec-sierpień). Jego początek jak i zakończenie jest uroczyste, z procesją i obrzędami religijnymi.W czasie sezonu, rocznie wdrapuje się ok. 6 tys. ludzi. Niestety Fuji chlubi się dużą wypadkowością.
W oddali ukazał się Fuji-san
Był coraz bliżej
W wreszcie zobaczyliśmy Go w pełnej okazałości
Wraz z wzrastającą wysokością pokazały się również kwitnące wiśnie, których do tej pory w Japonii nie widzieliśmy, bo już przekwitły
Ekspozycja kamienie lawowych
Potem podążaliśmy wciąż wspinająca się drogą wśród lasów, które porastały pola magmowe. Przy drodze co jakiś czas była informacja o wysokości nad poziomem morza.
Na wysokości około 2000 m npm mogliśmy obserwować przepiękny widok na odległe, ośnieżone szczyty Alp Japońskich. I wreszcie dotarliśmy do tzw 5-tej stacji położonej blisko 2400 m npm. Trasa na szczyt podzielona jest tutaj na etapy wyznaczane tzw. stacjami. Do 5-tej stacji można dojechać autobusem. Po wyjściu z niego ukazał się nam oto taki widok.
Na piątej stacji można się posilić, kupić pamiątki i wysłać pocztówki.
Można tez uwiecznić się tam na fotografii z aktualną datą dotarcia do tego miejsca.
No i wreszcie jest tam chram syntoistyczny, w który miejscowi wznoszą modły i wróżą sobie.
Początek szlaku na szczyt - obecnie zamknięty.
Karłowate drzewa świadczą u surowości natury.
Radość z oglądania szczytu wulkanu nie trwała jednak długo, bowiem bogini Amaterasu powiedziała dość i zasnuła szczyt chmurami. Czas był wracać.
Zjechaliśmy do miejscowości Kawaguchico położonym nad jednym z pięciu jezior: Kawaguchi. Tu spożyliśmy lunch - zupę z makaronem, który podczas jedzenia bardzo pryska, stąd każdy z nas dostał dla ochrony ubrania papierowy fartuszek.
Po jedzeniu chwila relaksu nad jeziorem
Następnie wyjechaliśmy kolejką linową na górę śmiesznej nazwie: Kachi-Kachi,
Zjeżdżając kolejką w dół, pan z obsługi żegnał wagonik głębokim i długim skłonem.
Zmęczeni, ale szczęśliwi z zobaczenia Fuji, powróciliśmy do Tokio. Pojechaliśmy jeszcze na 45 piętro wieżowca ratusza miejskiego, który był nieopodal naszego hotelu w dzielnicy Shinjuku, by rozkoszować się zabudową i bezkresem miasta.
W oddali majaczył się jeszcze Fuji
Wieczorem pożegnalna kolacja japońska, bowiem już jutro żegnamy się z Tokio i Japonią
(choć jeszcze cały dzień atrakcji przed nami).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz