sobota, 25 kwietnia 2015

Puggi i Hahoe

Ranek, tak jak i poprzedni dzień, zapowiadał obiecująco. Czyste niebo, nawet widoczność z okna hotelowego jakby lepsza. Po szybkim śniadaniu (tym razem bez problemów z windami) wyruszyliśmy w dobrych humorach na południe Półwyspu Koreańskiego. Korea Południowa gęsto jest usiana autostradami, ale ze względu na czas: początek weekendu, gdy niemal wszyscy Seulczycy wyruszają za miasto, co chwilę na 4 lub 3 pasmach autostrady tworzyły się korki. Stojąc w korku obserwowaliśmy najczęstsze marki samochodów. Dominuje rodzimy Hyundai, potem KIA. Jest trochę pojazdów nieznanych dla mnie marek, chyba chińskie, a marki zachodnie występują sporadycznie. Autostrada prowadziła cały czas przez mniej lub bardziej teren górzysty (większość powierzchni kraju zajmują góry).



Początkowo na zboczach wśród drzew piniowych można było obserwować kwitnące wiśnie. Im dalej na południe, tym było ich coraz mniej - przekwitły.



Ponieważ trasa była długa, trzeba było robić postoje w autostradowych zajazdach, w których były tłumy podróżujących Koreańczyków. Ale sprawna organizacja fastfoodowa (oczywiście jedzenie koreańskie) i liczne automaty z jedzeniem i piciem powodowały, że nie było większych kolejek.




 Pierwszym punktem dzisiejszego programu było Centrum Żeń-szenia w Puggi. Okoliczny region specjalizuje się w uprawie tej leczniczej rośliny. Żeń-szeń (Korańczyncy mówią: sien-zen) uprawiany jest pod specjalnymi przykryciami.


Centrum Żeń-szenia to olbrzymia hala, w której znajdują się liczne stoiska sprzedaży, tak samego korzenia, jak i wyrobów: ekstrakty (najdroższe), herbaty, cukierki, tabletki, miody itp.









Oczywiście dokonaliśmy zakupów stosownie do zawartości naszych kieszeni.
Drugim punktem programu była wioska Hahoe, wpisana na listę UNESCO, szczycąca się zachowaniem w niemal niezmienionej formie wiejskich zabudowań z XVI w. Co więcej, zabudowania są nadal zamieszkałe i użytkowane. Nazwa wioski pochodzi od słów zakole rzeki i tak jest w istocie, o czym przekonał nas plan przy wejściu do wioski.


Obeszliśmy wioskę wkoło zachwycając się architekturą zabudowań i swoistą atmosferą miejsca, którą jeszcze dodatkowo podnosiło barwne ukwiecenie. Na początku wioski spotkaliśmy liczne wyrzeźbione w drewnie maski. To właśnie jest drugi powód sławy wioski. Maski te były nagminnie tworzone, aby odpędzać złe duchy. Dziś można zakupić sobie taką mniejszą lub większą maskę jako pamiątkę turystyczną.










Można było też podziwiać pracę tutejszych rolników (oczywiście pokaz turystyczny).




Według wierzeń najwięcej duchów zwykle przebywa w starych drzewach, stąd ustawienie maski przed starym drzewem. Dodatkowo pod maską jest dziura, do której wrzuca się zapisane na kartce prośby do dobrych bóstw. Wskazane jest też wrzucić odpowiedni banknot. Co też, jak widzieliśmy, odwiedzający czynią.






Na koniec zwiedzania zdjęcie  miejscowymi


i zakup maski w sklepie (maski są różne, największe wzięcie ma maska "głupka wioskowego")


Podróżowaliśmy dalej, podziwiając sposoby uprawy roli (folie na gruncie, namioty foliowe, bowiem noce są jeszcze zimne).



Ciekawostka zauważona przy drogach: wszelkie słupy z antenami, kamerkami i temu podobnymi urządzeniami są maskowane sztucznymi sosnami! Tak, tak, na zdjęciu ta sosna jest plastikowa.


Minęliśmy bokiem 2,5-milionowe Daegu (bez atrakcji turystycznych, tylko niegdyś nasi tu grali na mistrzostwach świata w piłce nożnej) i zjechaliśmy z autostrady do dzisiejszego naszego celu - miasta Gyeongju. Bramka autostradowa w kształcie tradycyjnej koreańskiej budowli.


1 komentarz: