poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Busan

Smutno było opuszczać tak piękne miejsce jak otoczenie Hotelu Commodore w Gyeongju, ale przecież czekają na nas nowe wyzwania. Dzisiaj Busan lub Pusan, bo różnie podaje się nazwę tego miasta. Jest to drugie co do wielkości miasto w Korei. Ma 4, a z przyległościami 6 milionów mieszkańców. Busan jest położone nad Morzem Wschodnim (według Koreańczyków) lub Morzem Japońskim (według Japończyków). Na mapach Google jest jednak Morze Japońskie. W Busan jest jeden z największych portów na świecie. Jest oknem na Pacyfik. Ponadto miasto znane jest z produkcji filmowej. Tu powstają wieloodcinkowe seriale, tak chętnie oglądane przez Azjatów. Z tego też powodu w Busan odbywają się co roku festiwale filmowe, których ranga jest porównywalna do Cannes. Takie Cannes dalekiego wschodu.

Posąg filmowca na jednej z ulic Busan

No, ale przede wszystkim Busan jest znany jako kurort. Tutejsze plaże co roku przyciągają miliony turystów, którzy rozlokowani są w wielu hotelach-drapaczach chmur (30-40 pięter). Co do historii, to zaczyna się ona w XV wieku, ale tak naprawdę najbardziej znanym momentem w dziejach miasta była obrona tzw. worka pusańskiego w 1950 roku podczas Wojny Koreańskiej. To tutaj wojska amerykańskie odepchnęły kontrofensywę wojsk północnokoreańskich.
Jadąc do Busan wspaniałą siecią autostrad mogliśmy ponownie podziwiać stan południowokoreańskiego rolnictwa. Każdy kawałek ziemi wykorzystany, a większość upraw pod folią.

Do Busan dotarliśmy poprzez wiadukty i tunele (w Busan góry schodzą niemal do samego morza) mijając olbrzymie osiedla mieszkaniowe na przedmieściach.


Przedzierając się przez centrum w gąszczu wysokościowców




dotarliśmy do do wieży widokowej położonej na górze w parku Yongdusan, będącej wizytówką miasta.




Tu wyjechawszy szybkobieżną windą na górę, mogliśmy rozkoszować się wspaniałą panoramą tego rozległego miasta, portów i okolicznych gór. Mimo, że atmosfera była trochę przymglona, widok był wspaniały.












Pod wieżą, na okalający teren ogrodzeniu, podobnie jak w Seulu, można było zobaczyć liczne dowody miłości w postaci kłódek, serduszek itp. oraz kolorowe wiatraczki





Poniżej wieży, pod typowym zadaszeniem, charakterystyczny element Korei: wielki dzwon.


Następnie pojechaliśmy na targ rybny Jagalchi rozlokowany na jednym z nadbrzeży portowych (w ogóle w Busan jest ich kilka). Targ rybny mieści się w olbrzymiej hali i jednej obok mniejszej, a także na przylegających do nich uliczkach. Wszędzie roznosi się charakterystyczny zapach. Takiej ilości ryb i rodzajów gatunków jeszcze nie widziałem. Niektóre "okazy morza" często bardzo dziwaczne widzieliśmy po raz pierwszy. Można było przypatrzeć się również obróbce niektórych ryb na miejscu. My byliśmy na targu około południa, jednak działanie tej instytucji zaczyna się już o 4 rano, kiedy z morza zawijają do portu kutry ze świeżym towarem. Wtedy też odbywają się licytacje na wybrane gatunki ryb. Na targu panował duży ruch - wile kupujących, dla których w podziemiach pod halą usytuowano olbrzymi parking.














Na piętrze ponad halą znajduje się kompleks restauracji, gdzie serwuje się świeże ryby i owoce morza, najczęściej bez obróbki cieplnej (sashimi). My skorzystamy z tego w Japonii.



Na dalszych piętrach rozlokowały się rozmaite biura, a na samej górze punkt widokowy na rozległy port i część miasta.


Ryby rybami, ale Busan znane jest z największej na świecie, poza Chinami, konsumpcji psów. Szczególnie w tzw. dniu psa, który wypada w sierpniu, kiedy są największe upały. Tutejsi twierdzą, że zjedzenie psa podnosi temperaturę ciała, przez co dochodzi do zrównania z tą powietrza! W tym dniu ustawiają się długie kolejki po zdobycie potrawy z psa.
Przenieśliśmy się na inny rodzaj targu, a raczej bazaru, zwanego tu międzynarodowym, który rozlokował się nieopodal targu rybnego w wąs'kich uliczkach jednego z kwartałów miasta Gukje. Tu można było dostać wszystko, czyli tak zwany "smalec i powidło", czyli od żywności, poprzez odzież, na elektronice i elektromechanice skończywszy.


 Sklepik z sztucznymi kwiatami


Daliśmy się nabrać na ubrankach dla niemowląt, a były to dla psów

 Połaziliśmy trochę po uliczkach,





 a że pora lunchu minęła, podjadaliśmy w tzw. żywieniu ulicznym: przekąski typu sushi (bardzo smaczne), jakaś niezidentyfikowana potrawa z kluskami a la nasze kopytka i coś tam jeszcze w sosie na ostro plus do popicia płyn a la rosołek  (bardzo syte) no i deser: coś w rodzaju pączków z słodkim nadzieniem i prażonym słonecznikiem (też dobre).



Przemieściliśmy się potem na północny koniec miasta, przemierzając jeden z najdłuższych na świecie mostów - Gwangan, który przecina zatokę Morza Japońskiego. Przejazd robi wrażenie. Most jest dwupoziomowy, a widok w stronę nabrzeża z drapaczami chmur - imponujący.





Pokonując jeszcze tunele dotarliśmy do buddyjskiej świątyni Haedong Yonggkung z XIV wieku. Świątynia ta wyróżnia się tym od innych świątyni buddyjskich, ze jest położona nad samym morzem. Według legendy w czasie jej powstania panowała wielka susza. Pewien mnich dostał we śnie przesłanie, że suszę można przerwać, jeżeli wybuduje świątynię na brzegu morza, przez co zostanie połączone morze z lądem i przyjdzie deszcz. Czy tak się stało, nie wiadomo. Pewnie kiedyś przyszedł deszcz, ale świątynia powstała i funkcjonuje do dziś oraz stanowi dużą atrakcje turystyczną. Położona jest na skalnym nadmorskim urwisku. W jej skład wchodzi kilka zabudowań, z tym najważniejszym dla Buddy.



 Niezależnie na pobliskiej skale tuż nad morzem usadowiono złotego Buddę na wolnym powietrzu.


Poza tym w przejściach można było zobaczyć niewielkie ołtarzyki z małymi Buddami.



W sanktuarium tym wyprasza się w modlitwach o bezpieczną podróż, a także modli się do "Buddy" w żeńskim obraniu o płodność.

Podczas gdy w świątyni rozbrzmiewały modły, u jej podnóża w zatoczce panowie pływali na ślizgaczach. Ot, takie połączenie teraźniejszości z tradycją.


Przy wejściu do sanktuarium rozlokowano kamienne posagi przedstawiające postaci kalendarza chińskiego. Odwiedzający odnajdują swoją postać, np. wąż, szczur itd. i robią sobie zdjęcia.


Nieopodal rozlokowały się kramy z pamiątkami.


Ostatni punktem programu dnia była wizyta na jednej z plaż Busan. Plaża otoczona jest wieloma drapaczami chmur-hotelami, co jak się później okazało w jednym z nich my zamieszkamy. Dużo spacerujących na promenadzie i po plaży, ale jeszcze jest przedsezon i kąpieli nie ma, bo woda ma zaledwie 16-17 stopni (to tak jak w naszym Bałtyku w sezonie). W morzu za to trwają prace przgotowawcze do sezonu (pogłębianie i wyrównywanie dna morskiego).


 Pospacerowaliśmy zatem i my po plaży,





po czym udaliśmy się na kolację do restauracji na nadmorskim bulwarze. Kolacja ilościowo była skromniejsza jak poprzednie, ale za to było "szabuszabu", czyli wybieranie mięska i warzywek z bulionu. Cała potrawa została ugotowana na stole przy nas. Pyszne.


Po kolacji udaliśmy się do nieodległego hotelu Hanwha Resorts. Hotel w grupie sąsiednich hoteli nie należy do najwyższych, bo ma tylko 32 piętra. My dostaliśmy pokój na 16-tym, ale za to z widokiem na morze (Japońskie oczywiście, czy jak chcą tutejsi Wschodnie). Ponieważ zapadł zmrok, relacja fotograficzna z tego wydarzenia, to jest widoku, jutro.

2 komentarze:

  1. Czakam z niecierpliwością na widok z okna o świcie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny targ rybny i przepiekne lampy na pchlim targu. Watek strasznie dlugi, wszystko piekne.

    OdpowiedzUsuń